Wieczór w domu
Już w domu. Babcia zdaje ostatnie relacje i wychodzi. Zostajemy same. O dzwonek, na szczęście wrócił tata, będzie dodatkowa pomoc. Może to okropne, ale bardzo się cieszę, że nie będę zdana tylko na siebie. Może z tatą pójdzie myć raczki do pomiaru bez oporu? Cały czas pamiętam jak poprzednio za nic nie chciała ze mną iść i ile było nerwów zanim dotarłyśmy do łazienki. Szybko zabieram się za prace domowe, sprzątanie, kolacja, podświadomie chcę być bardzo zajęta. Może pomiar mnie ominie? Zaczynam się łapać na tym, że się boję. Nawet może nie samego wyniku pomiaru. Tu pomyślę, co zrobić. Boję się ....córeczki? Tak boję się jej reakcji i jak sobie z tym poradzę. Wiem, że nie mogę się unieść ale czy dam radę reagować spokojnie? Przecież zdaję sobie sprawę jak ważne jest przestrzeganie tych wszystkich zasad pomiarów, jedzenia, zastrzyków, tej regularności i boję się bo wiem, że nie mogę odpuścić, nie mogę powiedzieć, no dobra nie chce to nie, zrobimy potem, albo nie zrobimy, jakoś to będzie. No bo nie będzie. Muszę być konsekwentna i twarda, ale jednocześnie spokojna, ciepła i cierpliwa. Czy będę umiała?
Mama dziecka z cukrzycą dzieli się swoim doświadczeniem z perspektywy 18 lat, od malucha do studentki. Dzień po dniu, rok po roku, co, jak, po co i dlaczego. Emocje. Przemyślenia, spojrzenie wstecz i na dzień dzisiejszy. Zapraszam
niedziela, 21 października 2018
wtorek, 16 października 2018
Mama w pracy
Mama w pracy
Zamykam za sobą rano
drzwi i myślę w tym momencie tylko o tym, że kilka godzin nie będę między
pomiarem a jedzeniem, jedzeniem i pomiarem. Na kilka godzin przeniosę się do innego świata. I odpocznę od
tego ciągłego stresu. To jednak tylko złudzenie. Nie da się odciąć nawet na
kilka godzin wiedząc, że córka ma dobra opiekę. Po kilka razy w ciągu dnia
odbieram telefon ze sprawozdaniem jaki pomiar, ile zjadła, czy była grzeczna a
może marudna. Jak nie dzwonią , dzwonię sama. I pytam, pytam, wydaję kolejne
dyspozycje. Niestety mam tę chyba raczej wadę, że wszystkiego muszę sama dopilnować.
Muszę mieć pod kontrolą. Wtedy jestem pewna, że jest OK. Na razie jakoś funkcjonuję. Telefon. Wszystko OK, zajmuję się pracą i sprawami firmy, telefon,
OK, pracuję dalej. Telefon, problem. Słucham, próbuję zrozumieć i coś doradzić.
Dzwoni telefon na biurku. Nie, nie teraz, nie mogę. Za chwilę, Rozmawiam dalej
z domem. Słucham i słucham ale na odległość niewiele mogę poradzić. Nie mam
mnie tam. Zagląda koleżanka, woła mnie na zebranie, no tak zebranie
zapomniałam. Muszę kończyć rozmowę. Na szczęście mam swój pokój więc mogę
spokojnie rozmawiać prywatnie nie cedząc słówek aby nikt nie zrozumiał o czym
rozmawiam. Ale już muszę biec na to zebranie. Szybko mówię babci co zrobić i
rozłączam się. Na zebraniu siedzę jednak jak na szpilkach. Trudno mi się skupić na omawianym temacie. Cały czas myślę czy babcia sobie poradziła. Nareszcie
koniec. Wracam do pokoju. Trzy nieodebrane połączenia od babci. Oho coś pewnie
nie tak, skoro tyle razy dzwoniła. Czuję, że robi mi się słabo, dzwonię. Uff, babcia radosnym głosem opowiada jak wszystko ogarnęła, córeczka ma już dobry pomiar, bawiła się a teraz śpi po obiedzie. Co za ulga. I radość. Nigdy bym
kiedyś nie pomyślała, że taki pozornie
drobiazg jak dobry pomiar, jeden pomiar! JEDEN, zjedzony obiad może sprawić
radość. Wracam do pracy. Z tej radości tak szybko mi wszystko idzie, że zdążyłam
zrobić wszystko co sobie wcześniej zaplanowałam. I niedługo do domu.
poniedziałek, 8 października 2018
Dzień jak co dzień - poranek
Dzień jak co dzień - poranek
6:00 pomiar. Wstaję.
Szykuję się do pracy. Przygotowuję śniadanie dla małej. Krojenie, odmierzanie,
ważenie. Mąż jeszcze w domu. 8:00 Budzi się córka. Pomiar. Chwila
niepokoju…odczyt…uff. OK. W normie. No to teraz śniadanie i zastrzyk. Stres.
No, poszło, tym razem bez płaczu. Jaka ulga. Teraz jedzenie. Uzgodniliśmy z lekarzem, że najpierw będzie
jadła a potem szybko podamy penem insulinę. Wiem, że to niezgodne z regułą, że powinno się
podać insulinę na 20 minut przed jedzeniem ale co zrobić jak insulina pójdzie a
dziecko nie będzie chciało jeść? To małe dziecko. Trudno mu wytłumaczyć, że ma
zjeść bo tak trzeba bo dostało zastrzyk. Nie będę jadła i już. Buzia zaciśnięta,
i co wtedy zrobić? Czasami może uda się odwrócić uwagę, zabawić i jakoś zje ale
jak się nie uda? A insulina działa. Tego oszukać się nie da. No więc zostało
tak. Pomiar. Jak za duży to korekta. Jedzenie. I bolus według wymienników. Jak za mały to jedzenie i potem bolus. Śniadanie mamy z głowy. Miejmy tylko nadzieję, że pomiary w ciągu
dnia nie będą na tyle duże, ze trzeba będzie dodatkowo kłuć małą żeby obniżyć
cukier. Wychodzę. Zostaje tata i czeka na babcię.
Subskrybuj:
Posty (Atom)