Nowe miejsce, stare zwyczaje
Poradnia diabetologiczna CZD zmieniła budynek. Podobno miało też nie być takich sytuacji, że lekarz przyjmuje pacjentów jak nie jest zajęty w klinice. Dlatego przeniesiono gabinet z budynku kliniki do innego budynku. Było lepiej, ale tylko przez chwilę. Nie wiem na czym to polega, bo niby pacjenci zapisywani na godzinę a wchodzą 4 godziny później. Tłum kłębi się na korytarzu pod drzwiami, małe dzieci krzyczą, dzieci starsze marudzą, dorośli są zniecierpliwieni. Wszyscy są zmęczeni, mają dosyć. Czasami nawet nie ma gdzie usiąść, bo z jednym dzieckiem przychodzi cała rodzina. Znam pielęgniarki od dawna, staram się załatwić u nich wszystko co można wcześniej, pomagam nawet wypisywać jakieś papierki, aby jak tylko przyjdzie kolejka córki nie czekać jeszcze do pielęgniarki, tylko od razu do gabinetu. W gabinecie z tego zmęczenia często zapomina się o czym mieliśmy porozmawiać. A potem muszę jeździć jeszcze raz, bo a to takiego zaświadczenia czy skierowania zapomnieliśmy wziąć od lekarza, a to innego. Każda wizyta to duże wyzwanie i trening cierpliwości. Nic dziwnego, że córka jak słyszy, że znowu idziemy do CZD, od razu jest naburmuszona i szuka pretekstu aby tam nie iść. Czy wszędzie tak jest? Czy nie można tego inaczej zorganizować? Fakt wizyty zaplanowane co pół godziny, a rzadko kto jest pół godziny. Szczególnie jak cała rodzina wchodzi do gabinetu. Z założenia dłuższe wizyty, to mniej pacjentów zapiszą, a i tak trudno się dostać. Z pompą trzeba pojawiać się co 3 miesiące. Uwielbiam ten moment kiedy wychodzę po wizycie, idę od razu do okienka rejestracji i mówię , pani doktor prosiła o zapisanie nas za 3 miesiące". Pani długo, długo grzebie w kalendarzu i mówi "1 wrzesień 11:00". Ojej to rozpoczęcie roku w szkole, może coś innego dnia, nawet pod koniec września? Nie ma. To może inna godzina? Mam tylko 1 wrzesień o 11:00. Acha. Czyli nie idziemy na rozpoczęcie roku. Córka będzie baaaardzo szczęśliwa. I jak tu się dziwić, że nie znosi leczenia, a na słowo wizyta w CZD dostaje "wysypki"?