Toplista

Najlepsze Blogi

wtorek, 29 stycznia 2019

Mamy przedszkole

Mamy przedszkole
Yes, mamy przedszkole, mamy przedszkole. Byłam w tym przedszkolu prywatnym, co poleciła mi znajoma. Super. Mała willa z ogródkiem, przedszkole renomowane, dobre opinie. I rzeczywiście nie robili wielkich oczu na informacje, że dziecko ma cukrzycę. Faktycznie okazało się prawdą, że mają już jednego chłopca z cukrzycą, więc są dobrze zorientowani w sprawie opieki nad takim dzieckiem. Małe grupy, maksymalnie kilka osób. Tanio nie jest, ale najważniejsza jest córeczka. Zapisali ją na wrzesień. Ale okazało się, że już od maja mogę ją przysyłać na 4 godziny dziennie do tak zwanego "zielonego domu". Trzeba przychodzić z opiekunem. Babcie zgodziły się, że z nią będą chodzić. Najwyżej tata albo dziadek podwiezie je samochodem. Ewentualnie można dojeżdżać autobusem, daleko nie jest jakieś 2-3 przystanki. Ojejku jak się cieszę. To przedszkole mnie przerażało. W ogóle nie mogłam sobie jej wyobrazić w zwykłym przedszkolu. Właściwie to odpadało dla takiego dziecka.
Super wiadomość. Mamy przedszkole, mamy "zielony dom" na adaptację, nie jest daleko, babcia albo ktoś inny może jej towarzyszyć, w każdej chwili można zajrzeć do przedszkola i pomóc przy pomiarze czy jedzeniu. Ale najważniejsze, że panie też umieją robić pomiary i uzgodniłyśmy, że jakby było coś nie tak to zadzwonią i ktoś z nas podjedzie. Ale to dalsza sprawa, na razie na wiosnę i tak ktoś będzie z małą, to będzie możliwość na bieżąco uczenia się wszystkiego od nas. Córeczka też się już cieszy, bo bardzo garnie się do dzieci. W ogóle byłam wszystkim zachwycona. Dokładnie coś takiego potrzebowaliśmy. Jak to dobrze czasem z kimś pogadać. Gdyby nie ta znajoma to nie w ogóle nie wiedziałabym o tym przedszkolu.

niedziela, 20 stycznia 2019

Narty, narty i po nartach

Narty, narty i po nartach
Udało się. Oprócz jednego. Córeczka jednak okazała się za mała na naukę jazdy na nartach. Pomijam, że plastykowe narty w ogóle się nie nadawały, taka zabawka dobra na łatę śniegu w domu ale nie prawdziwy stok w górach. Pożyczyliśmy jej malutkie prawdziwe nartki i buty. Tata ciągał ją na szaliku sam jadąc tyłem na "oślej łączce" i to było by na tyle. Zaczniemy w kolejnym roku, każdy rok u takiego dziecka to dużo. Ale zabawa była. Co do cukrzycy... W domu wczasowym gdzie mieszkaliśmy mieliśmy 3 posiłki. I to było ważne, żeby miała porządne posiłki o ustalonych godzinach. Łatwiej też dopytać ewentualnie w kuchni lub nawet poprosić o coś specjalnego dla niej bez cukru. Ale liczyliśmy WW  jak do tej pory. Co prawda mieliśmy ze sobą małą wagę ale używana była tylko, jak dawaliśmy jej sami coś dodatkowo w pokoju między głównymi posiłkami. A więc śniadanie. Około 10:00, jak już było trochę cieplej wyprawa na stok. A w torbie kanapka, batonik, kostki glukozy, soczek. Generalnie jeśli był mały pomiar staraliśmy się dać jej soczek, a dopiero potem kanapkę lub baton. Żeby szybko podnieść poziom cukru a potem utrzymać go dłużej na właściwym poziomie. Każda wyprawa była więc z jedzeniem w torbie. To jednak jeszcze małe dziecko, więc za daleko też nie oddalaliśmy się od domu. Stoki na szczęście były w pobliżu. Było ogólnie OK.  Oczywiście zdarzało się, że mimo, że wydawało się, że powinno być dobrze, nie było. jeden pomiar wysoko, drugi wysoko. Znowu metoda prób i błędów. Czasami nie dało się wyjść z domu o zaplanowanej porze, bo trzeba było czekać aż poziom cukru się unormuje. Czasami musiałam kontaktować się telefonicznie z jej lekarzem i pytać co zrobić. Dobrze jak udało się dodzwonić i jakieś wskazówki uzyskać. Ale wiadomo nie jest łatwo dodzwonić się do lekarza w szpitalu. Wiem, że pomiary nie były książkowe ale nie było źle, a jeśli było gorzej to raczej na krótko. Wiem, że są bardzo restrykcyjni lekarze, wszystko musi być jak pod linijkę. Tak, to na pewno z punktu terapeutycznego super, tylko jakim kosztem? Nasza pani doktor była bardziej elastyczna. Dobry lekarz  z CZD, nawet uważany za bardzo dobrego, ale podchodzący nazwijmy to bardziej "życiowo".  Leczyć ale jednak pozwolić normalnie żyć. Były więc zimowe ferie i narty i saneczki i szczęśliwe dziecko, że robi to co inne dzieci.
Ale, ale, no właśnie, spotkałam przypadkiem na stoku znajomą mieszkająca koło nas w Warszawie z synkiem, gadu, gadu i powiedziała mi o prywatnym przedszkolu, niedaleko nas, gdzie już chodził jej synek. Powiedziała, że właśnie tam powinnam zapytać o przyjęcie córeczki, bo o ile dobrze pamięta jest już jedno dziecko z cukrzycą. Super. Jak tylko wrócimy zaraz muszę podjechać i porozmawiać. To byłoby to czego szukamy. Dokładnie.